Przejdź do treści

Andrzej Owczarzak, znalazca „Kruszynki”: Każdy okaz daje nam wiele radości

Wydobycie „Kruszynki”. Na środkowej klatce bohater wywiadu, Andrzej Owczarzak / fot. Archiwum Andrzeja Owczarzaka (za zgodą)

Pokonują długie kilometry w palącym słońcu, albo marzną na siarczystym mrozie. Wędrują obwieszeni specjalistycznym sprzętem, który pozwala wykryć żelazo nawet na znacznej głębokości pod powierzchnią gruntu. Kiedy detektory zaczynają wydawać specyficzne odgłosy, serce bije im szybciej. Wiedzą, że natknęli się na kolejny skarb, który przybył do nas z kosmosu.

Poszukiwacze meteorytów często pozostają w cieniu znalezionych przez siebie okazów. Unikają rozgłosu, poświęcając się w całości swojej nieziemskiej pasji.

Czas to zmienić! Z przyjemnością przedstawiam pierwszy wywiad „Z pierwszej ręki”. Ten cykl rozmów będzie poświęcony polskim poszukiwaczom meteorytów. Na początek udało się mi namówić na wywiad Andrzeja Owczarzaka, który wspólnie z Michałem Nebelskim (i kilkoma innymi poszukiwaczami) odkrył w ubiegłym roku NAPRAWDĘ DUŻY okaz meteorytu Morasko.


Andrzej Owczarzak

Jeden ze znalazców „Kruszynki” – rekordowego okazu meteorytu Morasko (271 kg), a także okazu „Bobola” (171 kg) i wielu innych fragmentów tego meteorytu


Od kiedy zajmuje się pan meteorytami?

Historia z meteorytami zaczęła się od momentu, kiedy po raz pierwszy w życiu odwiedziłem giełdę minerałów i kamieni. Było to około 15 lat temu. Mimo, że wszystkie minerały które tam widziałem, były po stokroć ładniejsze od meteorytów, to właśnie one – a konkretnie Morasko – wywarły na mnie największe wrażenie. Pewnie dlatego, że od dzieciaka bardziej interesowałem się kosmosem, niż zagadnieniami związanymi z Ziemią.

Ponieważ mieszkam bardzo blisko Moraska, to właśnie ten meteoryt wydawał się najbardziej interesujący. Oczywiście natychmiast zapragnąłem znaleźć swój kawałek kosmosu.

Czy zbieranie meteorytów może być sposobem na życie?

Każda pasja jest sposobem na życie i podobno każdy facet musi ją mieć. Jeśli naprawdę się ją kocha, to życie staje się piękniejsze. 

Spędzanie czasu na Morasku traktuję jak formę relaksu, a czasem jak ucieczkę przed szarą rzeczywistością. Samo znajdowanie okazów jest silnym przeżyciem. Adrenalina i endorfiny, które się wtedy pojawiają, są wręcz uzależniające. Zapewne podobne uczucie towarzyszy sportowcom, alpinistom i innym ekstremalnym poszukiwaczom mocnych wrażeń. Dzięki takim doznaniom życie nabiera koloru…

Doskonale pana rozumiem, bo choć nie szukam meteorytów samodzielnie, to reaguję na nie bardzo podobnie. Czyste szaleństwo! W takim razie, czy zajmuje się pan zawodowo poszukiwaniami?

O zawodowstwie można mówić, jeśli ma się firmę. Ja jeszcze nie mam. 

Jak na pana pasję reagują znajomi i najbliżsi?

Teraz oczywiście doceniają moje zajęcie, ale na początku były komentarze typu: „Pa, tego… klamki mosiężne na złom będzie zbierał”. To oczywiście były żarty i każdy życzył mi dobrze. Wiadomo. Sam nie wierzyłem, że Moraska będzie tak dużo! Owszem, spodziewałem się, że kiedyś w końcu znajdę meteoryt i że moje poszukiwania zakończą się sukcesem w postaci kilku okazów, ale że będzie ich tak dużo, że będą ich setki… Tego akurat bym się nie spodziewał. 

Zależy mi jednak nie tylko na odnajdywaniu, ale także na skrupulatnym dokumentowaniu znalezisk. Zawsze tkwiło mi w głowie, że jest to szalenie ważne i że nie mogę uzurpować sobie prawa do tajemnicy i niedzielenia się wiedzą. Wiem, że wielu naszych znajomych poszukiwaczy myśli tak samo. Niezmiernie mnie to cieszy.

„Kruszynka” przed wydobyciem na powierzchnię / fot. Archiwum Andrzeja Owczarzaka (za zgodą)

Jest pan poszukiwaczem, ale czy także kolekcjonerem?

Czuję się bardziej poszukiwaczem, niż kolekcjonerem. Meteorytów mam zaledwie kilka sztuk. Jakoś nie potrafię cieszyć się meteorytami, których sam nie znalazłem. Oczywiście ekscytuje mnie fakt, że są to okazy z kosmosu. Kilka nawet kupiłem i pewnie nadal będę kupował. Przede wszystkim czuję jednak chęć znalezienia meteorytu osobiście. Od kilku lat staram się znaleźć coś w Polsce, ale i za granicą. Chodzi mi głównie świeże spadki. Jeżdżę w różne rejony. Póki co bez rezultatu. 

W środowisku polskich miłośników meteorytów mówi się o panu jako o „specjaliście od Moraska”. Czuje się nim pan? 

Wiele rzeczy składa się na sukces w danym rejonie: doświadczenie, sprzęt, wsparcie najbliższych, dysponowanie czasem, maniakalne wręcz dążenie do celu, zdrowie, praca w zespole. Kto ma te cechy, może czuć się specjalistą. 

Dlaczego akurat Morasko? W Polsce można przecież z powodzeniem tropić meteoryty również w Pułtusku. Co prawda kamienne, ale nie mniej cenne. Zadecydowała geografia?

Byłem kilka razy w Łowiczu. Bardzo ciekawy teren, miła okolica, cisza, spokój, idealne warunki do poszukiwań. Gdybym mieszkał w Łowiczu, na pewno spędzałbym tam wiele czasu. Myślę więc, że decyduje miejsce zamieszkania. Do Moraska ciągnie mnie fakt, że mogę mieć swój udział w badaniach nad tym spadkiem. Zostało już tak niewiele do zrobienia!

Wystarczy, że kilka osób w kraju podzieli się informacjami o swoich znaleziskach z naukowcami, a zwłaszcza z genialną panią dr Małgorzatą Bronikowską, która zajmuje się modelowaniem spadku i przed którą liczby nie mają absolutnie żadnych tajemnic. Gdyby więcej osób podało wagę, głębokość zalegania i miejsce znalezienia swojego okazu, można by było lepiej oszacować skalę spadku oraz przybliżoną masę całego deszczu meteorytów i obliczyć wiele istotnych szczegółów.

Co jest największą trudnością podczas poszukiwań na Morasku?

Zimą – lód. Latem – meszki i kleszcze. Czasem ilasta gleba. 

Porozmawiajmy teraz o okazie, który rozpętał niemałą burzę w polskich mediach. Mowa oczywiście o „Kruszynce”. Domyślam się, że nie było to przypadkowe odkrycie. Poprzedziły je jakieś badania? Doświadczenia? A może obliczenia naukowców, o których pan wspominał?

Spodziewaliśmy się okazu w tej okolicy, ale dużo mniejszego. Zakładałem, że będzie około 50 kg. Ponieważ nie zawsze da się szukać w danym rejonie, czekaliśmy na okazję. Gdy się pojawiła, bez namysłu poszliśmy w to miejsce. Po niedługim czasie mieliśmy sygnał. Kierowaliśmy się danymi już istniejącymi, ale także swoimi. Zupełnie jak z poprzednim dużym okazem. Kiedy naniesiemy wszystkie współrzędne, miejsce staje się oczywiste. 

Andrzej Owczarzak i Michał Nebelski z imponującym znaleziskiem / fot. Archiwum Andrzeja Owczarzaka (za zgodą)

Ostatniego, niezwykłego odkrycia dokonał pan z Michałem Nebelskim. Jak długo się znacie i od kiedy towarzyszycie sobie w poszukiwaniach?

Z Michałem poznaliśmy się na Morasku 5 lat temu i od razu poczułem, że możemy sobie pomóc. Poszukiwania na taką skalę są skuteczniejsze w grupie, a przynajmniej we dwójkę. 

O duecie Owczarzak & Nebelski było też głośno w 2015 roku, gdy udało się państwu znaleźć okaz ważący 171 kg po oczyszczeniu ze zwietrzeliny. Otrzymał on nazwę „Bobola”. Czy „Kruszynka” dała Wam tyle samo radości, co tamten okaz?

Proszę mi wierzyć, że każdy okaz daje nam wiele radości. Czasem nawet podkowa, pod warunkiem, że jest głęboko pod ziemią. „Kruszynkę” znaleźliśmy z Maciejem Burskim, Karstenem i kilkoma innymi osobami, których nie mogę wymienić, bo się nie zgodzili. Zabawa była przednia. Emocje sięgały zenitu!

Na jakiej głębokości zakopana była „Kruszynka”?

Na dwóch metrach. 

Można wykryć takie meteoryty za pomocą ręcznego wykrywacza metalu? 

Mój „fiszerek” nie reagował, więc to raczej niemożliwe, żeby ręczny wykrywacz mógł namierzyć na takiej głębokości żelazo. Musi to być profesjonalny sprzęt.

Po wydobyciu z ziemi meteoryty wyglądają mało atrakcyjnie. W naszych warunkach klimatycznych szybko pokrywa je gruba zwietrzelina. Jak ją usunąć? Robi się to tak samo w przypadku małych i ogromnych okazów?

Żeby pozbyć się zwietrzeliny, trzeba użyć młoteczka i różnego rodzaju dłutek. Mniejsze okazy raczej nie mają skorupy obtopieniowej więc śmiało można użyć tylko młotka. 

„Kruszynka” ma za sobą podróż do Warszawy. Była tam prezentowana na giełdzie minerałów. Teraz przebywa w Poznaniu i do 23 marca można ją oglądać w Pracowni Muzeum Ziemi UAM. Nie męczą Pana te podróże? Ten rozgłos wokół sprawy?

Wożenie okazu było sporym wyzwaniem logistycznym. Począwszy od skonstruowania wózka w taki sposób, żeby okaz można było ładować i transportować we dwójkę, a skończywszy na tym,  żeby nie zbić szklanej gabloty. To naprawdę fajna zabawa i niezła przygoda.

Jakie będą dalsze losy „Kruszynki”?

Mam nadzieję, że zostanie na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu.

A co pan planuje w najbliższym czasie? 

Siedzimy na Morasku i dłubiemy kolejne „tematy”! Czekamy też na świeże spadki…

Serdecznie dziękuję za rozmowę i czas poświęcony „Skarbom Kosmosu”. Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że wszyscy czekamy na świeże spadki i kolejne, imponujące znaleziska. Powodzenia!

https://www.facebook.com/bprasoweuam/posts/1588861044565881

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *